Nie wiem skąd biorą się w nas kompleksy. Rodzimy się przecież różni – mamy różne odcienie skóry, różny wzrost, różny kolor kości zębów, różną budowę ciała, różny ton głosu, różny sposób mówienia i różne zdolności. Przychodzimy na ten świat unikalni, wyjątkowi, niepowtarzalni. I z jakiegoś nikomu nieznanego powodu każdego dnia, już od najmłodszych lat wmawia nam się, że mamy się do siebie upodabniać, bo tylko jedna wersja człowieka jest odpowiednia. I to zazwyczaj nie jest wersja, którą my wygraliśmy na genetycznej loterii.
Mam 179 centymetrów wzrostu. Przestałam rosnąć gdy miałam niespełna 13 lat, co oznacza, że już w szkole podstawowej byłam wyższa nie tylko od rówieśników, ale także od zdecydowanej większości nauczycieli i pracowników szkoły. Dziś swój wzrost uważam za jeden z największych atutów, jednak przez całe lata był dla mnie prawdziwym przekleństwem. I choć to chyba dzięki temu, że w szkole musiałam swoje przejść, przez całe życie uchodziłam za bardziej przebojową, niż byłam w rzeczywistości – jakoś przecież musiałam bronić się przed krzywdą, jaką potrafią wyrządzić dzieci.
Do moich ogromnych kompleksów przez lata należały też zęby. Znam każdy centymetr swojego starego uśmiechu. Przyglądałam mu się z każdej strony i widziałam każdą nierówność. I choć nikt nigdy nie zwrócił mi uwagi na krzywe żeby, ja z całego serca ich nienawidziłam. Nie miałam poważnych problemów ze zgrzem, a jednak dwa źle ustawione zęby uznawałam za defekt równy całkowitemu brakowi zębów. Dzień, w którym rozpoczęłam pracę z ortodontą, był jednym z najbadziej satysfakcjonujących dni w moim życiu.
Wiem, że dla niektórych zabrzmi to bardzo dziwnie, ale jestem też przekonana, że będą osoby, które mnie zrozumieją. Moim kolejnym kompleksem był kolor mojej skóry. Jestem biała i słowo biała jest jedynym trafnym określeniem. Mam bardzo jasną skórę, która przez lata nawet lubiła słońce, ale nigdy nie chciała zmienić swojego koloru. Gdy dzieci z koloni nad polskim morzem wracały brązowe, ja słyszałam, że chyba nigdzie na wakacjach nie byłam. Gdy zakładałam sukienki, mówiono mi z przekąsem, że jestem córką młynarza. A gdy w drogerii kilka dobrych lat temu próbowałam kupić swój pierwszy podkład, ekspedientka zaproponowała mi trzy odcienie ciemniejszy, żebym się nim choć trochę opaliła. Chyba nie muszę pisać, że byłam jej pomysłem zachwycona, prawda?
Miałam też trądzik. Nie, nie był to ten typ trądziku, na widok którego odwraca się wzrok, z żalem myśląc o wulkanach na czyjejś twarzy. Był to zwykły młodzieńczy trądzik, który – moim zdaniem – na mojej białej twarzy wyglądał jak choroba zakaźna, której wyleczenie postawiłam sobie za punkt honoru. Nad trądzikiem przecież mogłam zapanować.
Mając 179 centymetrów wzrostu miałam też duże stopy. Napisałam miałam, bo mam nieodparte wrażenie, że w tej kwestii coś się zmieniło, a właściwie, że producenci obuwia zmienili rozmiarówkę. Gdy bowiem małam te wspomniane 13 lat, potrzebowałam butów w rozmiarze 41. 41, rozumiecie? Jako trzynastolatka musiałam, a właściwie moi rodzice musieli znaleźć szkolne trampki w tym rozmiarze. Do dziś pamiętam, gdy wieczorem jechałam z tatą do sklepu po piękne, żółte trampki w kwiatki, które w tym samym dniu rano moja mama znalazła gdzieś w sklepie. Fajne trampki w rozmiarze 41, to dopiero było coś. Dziś mój rozmiar buta to 39-40. Stopa mi przecież nie zmalała, więc prawdopodobnie to sprawka producentów obuwia.
No i szyja. Szyi też nie lubiłam. Należę do osób, które nie mają mocno zaznaczonego podbródka. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że twarz i szyja łączą się płynnie, a nie oddzielają zdecydowanie. Ileż ja dni spędziłam na przeszukiwaniu internetu w poszukiwaniu najlepszej metody na domowe poprawienie podbródka. Pamiętam, że jako nastolatka mroziłam łyżki w zamrażarce, by później oklepywać nimi szyję i podbródek, bo według któregoś z damskich pism miało to pomóc i podnieść te okolice. Gdy domowe sposoby okazywały się niewypałami, uznałam, że poczekam, aż zacznę zarabiać, by móc tę szyję po prostu zoperować. Chirurg plastic is fantastic!
Przez całe lata nienawidziłam też swoich włosów. Boże, czego ja z nimi nie robiłam. Miałam włosy długi, średnie i krótkie, jasne, ciemne i rude. Nosiłam włosy czerwone, a raz nawet zażyczyłam sobie obcięcia na chłopaka. Wszystko próbowałam zmienić, by pozbyć się tylko pasma, które moim zdaniem było upośledzone. Tylko pasma. które moim zdaniem układało się nieodpowiednio i potrafiło zepsuć wszystko. Nikt nigdy nie rozumiał mojego problemu, a jestem pewna, że gdybym powiedziała o tym mojej odwiecznej fryzjerce, to umarłaby ze śmiechu.
I te kobiecie mankamenty. Szerokie biodra przy wąskiej talii zawsze dość mocno mnie denerwowały. Talia , którą miałam mocno zaznaczoną, nie rekompensowała mi tego, że biodra były znacznie szersze, niż u wielu moich koleżanek. Z zazdrością spoglądałam na te, które miały wąskie, dziewczęce biodra, łagodnie przechodzące w talię, która nie była tak wielką przepaścią, jak ta, którą widziałam na swoim ciele. Ciele, które miało tak wiele mankamentów. Miałam sprawne ręce i nogi, żaden lekarz nie stwierdziłby defektu. A jednak ja tak strasznie dużo w sobie nie lubiłam, bo tak bardzo nie pasowałam do obowiązującego kanonu.
Z kompleksami da się żyć. Można przecież całe życie skupiać się na tym, by je zmienić lub skutecznie zamaskować, a nawet obierając to za cel życia, pracować tylko po to, by zarobić pieniądze na niezbędne zabiegi chirurgii estetycznej. Można też je sobie rekompensować – władza i pieniądze doskonale maskują to, jak bardzo nie lubi się samego siebie. Każda z nas spotkała w swoim życiu kobiety i mężczyzn, którzy agresją. bezczelnością lub cynizmem podkreślali, że są w życiu rzeczy, nad którymi panują. I że na pewno nie jest to ich własna głowa.
Ja z jednych kompleksów wyrastałam, uznając je za atut, a z innymi po prostu próbowałam sobie poradzić. O ile kości skrócić nie mogłam, by mieć te akceptowalne 10 centymetrów mniej, to już wadę zgryzu mogłam poprawić nie tylko ze względów estetycznych, ale też zdrowotnych. Gdy wszystkie działa wysunęłam do walki z trądzikiem, jednocześnie polubiłam swoje biodra, które teraz naprawdę uznaję za zaletę. Nie, ja nigdy nie akceptowałam swoich kompleksów – akceptacja wydaje mi się tak samo idiotycznym słowem jak tolerancja. Być może to błąd w moim pojmowaniu świata, jednak zawsze uważałam, że jeśli trzeba coś akceptować lub być w stosunku do czegoś tolerancyjnym, to w rzeczywistości uznaje się to pewien wybryk natury, dla którego nasza akceptacja i tolerancja jest tylko takim poklepaniem po głowie. Rzeczy, które inni nazywają tolerancją, ja nazywam normalnością, która mojej tolerancji nie wymaga. Tolerancję okazuję bowiem w sytuacji, gdy kierowca zamyka mi drzwi dosłownie przed nosem, a ja próbuję zrozumieć że może miał gorszy dzień i nie napiszę skargi do ZTM-u. Innych ludzi ze względu na ich wybory tolerować nie muszę i nie zamierzam – są tak samo normalni jak ja i żadne z nas tolerancji nie wymaga.
Rezygnując z akceptacji kompleksów stopniowo po prostu zaczynałam je lubić. Zaczęłam nosić buty na obcasie, wybierać sukienki, które mocno zaznaczały talię, a z białej skóry prostu przestałam się tłumaczyć. Do dzisiaj nie rozumiem, dlaczego wytykanie jednego koloru skóry nie jest w porządku, a innego uznaje się do doskonały dowcip. Mieć problem z czyimś kolorem skóry oznacza bycie rasistą i nie ma tu znaczenia, czy ma się problem ze skórą białą, czarną czy czerwoną. Wiem, że to. co nazwałam tu rasizmem, może przejawiać się różnie i mnie raczej nikt na ulicy nie zastrzeli ze względu na to, że jestem zbyt biała. Myślę jednak, że będąc nastolatką i słysząc wciąż te same komentarze, czułam się przynajmniej w jakimś procencie podobnie do tych, którzy dyskryminowani są wciąż ze względu na skórę czyimś zdaniem zbyt ciemną.Kompleksy nie są w nas. Dziecko, które przychodzi na świat, nie zastanawia się nad tym, czy ma odstające uszy, czy może zbyt rzadkie włosy. NIe bierze za pewnik tego, że prędzej czy później ktoś wytknie mu to, że nie wpisuje się w obowiązujące kanony piękna, a jego uroda powinna ulec zmianie. W kompleksy wpędzane jesteśmy codziennie. Małym dziewczynkom mamy odpowiednio splatają włosy, by ukryć odstające uszy. Nastolatkom ojcowie odradzają prób noszenia butów na wysokim obcasie, bo nie daj Boże będą wyższe od chłopców w otoczeniu. Dorosłym kobietom w magazynach pokazuje się modelki, które dzięki Photoshopowi wszystkie wyglądają tak samo nieskazitelnie.
Właśnie. Czy nie dostrzegacie tego, że kobiety zaczynają wyglądać identycznie? Czy nie macie problemu z odróżnieniem aktualnej miss od tej z ubiegłego roku? Indywidualizm, choć tak wiele się o nim mówi, wcale nie jest w cenie. W cenie jest wydawać fortunę na to, by dopasować się do oczekiwań społeczeństwa.
Nie napiszę Wam tutaj, że ja żadnych kompleksów nie mam, bo nie byłoby to szczere z mojej strony. Wciąż noszę aparat ortodontyczny, który przez zwyczaj picia wody z kurkumą o poranku ma ligatury żółte jak słońce. Ostatnio moja ortodontka na jedną z moich uwag dotyczących zgryzu powiedziała, ze wynika to z tego, że moja szczęka nie jest zupełnie prosta. Ileż ja później minut gapiłam się na nią w lustrze szukając tej nierówności. Nierówności, która przecież nie pasowała do ideału, którego oczekiwałam. Ostatecznie znudziło mi się to i uznałam tę nierówność za tak samo problemtyczną, jak wspomniane wcześniej pasmo włosów. Jest, tylko ja wiem o jego istnieniu i jakoś zupełnie mi w życiu nie przeszkadza.
Nie wierzę w skuteczność porad, które mówią, by codziennie stawać przed lustrem i wyznawać sobie miłość. U mnie powodowało to co najwyżej śmiech, a w gorszych chwilach zażenowanie. Wierzę jednak w pracę nad sobą i intelektualny rozwój, który pozwala zrozumieć, że to nie z nami, lecz ze światem jest coś nie tak. Ludzie są różni. Mają różne kolory włosów, różną budowę ciała, różny kolor skóry, różne poczucie humoru, różne uśmiech i różne spojrzenie na świat. Próba stworzenia społeczeństw jednolitych, wręcz identycznych, wiąże się z czyjąś chorą wizją, która odbiera poczucie wewnętrznej siły i wpędza w poczucie winy. Poczucie winy, które później napędza konsumpcję i zachęca do wydawania pieniędzy. Bo gdy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Albo władzę. Albo o jego i drugie.
0 komentarzy