Co wolno w moim domu?

28 lutego 2019 | Styl życia

Świętej pamięci Bogusław Kaczyński powiedział kiedyś w pewnym programie, że ma w domu sporo drogich dywanów, lecz nie wyobraża sobie, aby jakiegokolwiek gościa „puścić w skarpetkach” na salony. I powiem tak: zwyczaj ściągania butów to obyczaj drobnomieszczańskich dorobkiewiczy, którzy nie mieli (i nie mają) żadnego pojęcia o zasadach dobrego wychowania, za to wiedzą, ile kosztowały ich panele, deska barlinecka czy też wykładzina lub dywan. Inna rzecz to fakt, że człowiek kulturalny nie przychodzi w gości z brudnymi butami – kiedyś (daaawno temu) na obuwie wyjściowe zakładano w pluchę tzw. kalosze i te oczywiście zdejmowano. Słowem – powinno się mieć raczej zwyczaj aby w sytuacji, gdy obuwie może się pobrudzić i nanieść brud do mieszkania gospodarzy mieć inne obuwie na tzw. „dojście” i przed wejściem na mieszkanie (salony!) zakładać czyste, dopasowane do ubioru. Trudno mi sobie wyobrazić, aby np. kobiecie, dla której praktycznie każde obuwie jest częścią jej kreacji, kazać ściągać buty w przedpokoju. Doskonały jest też przykład z garniturem – no bo garnitur i kapcie? Fe, jakoś to nie współgra. Sylwester na prywatce? Super? Ale nie w skarpetkach! A już szczytem wsiórstwa jest łagodzenie dyskomfortu gości cudzymi, używanymi kapciami. I powiem jeszcze, że będąc pod każdym względem przeciętnym obywatelem Polski, zawsze informuję swych gości przy wejściu, że u mnie się butów nie ściąga. Wolę po gościach podłogi umyć, niż stawiać ich w kłopotliwej sytuacji.
Taki komentarz jakiś czas temu został dodany pod moim filmem, w którym odpowiadałam na pytanie, czy w gościach trzeba zdejmować buty. Bardzo mocno zapisał się on w mojej pamięci, ponieważ autor nie tylko znalazł czas na napisanie tak długiej wypowiedzi, ale także trafnie, choć bezpośrednio i dosadnie, ubrał w słowa to, w jaki sposób ja także postrzegam gościnność i rolę domu. Wykorzystując okazję, chcę Wam nieco więcej opowiedzieć o tym, co wolno w moim domu, jak ja traktuję swoich gości i jak postrzegam swoją rolę w całym procesie, jakim jest dbanie o dom. Jednocześnie już we wstępie muszę podkreślić, że nie musimy się ze sobą zgadzać. Każda z nas prowadzi swój własny dom, do którego ma prawo mieć inne podejście. Dziś nie mówię o zasadach, a o moim własnym punkcie widzenia, za który poniekąd odpowiadają dobre maniery, a poniekąd geny.

Do czego służy mi dom?

Dom jest dla mnie miejscem, w którym czuję się po prostu swobodnie. Śpię tam, odpoczywam, pracuję, bawię się z psem, przyjmuję gości i staram się zawsze dobrze w nim czuć. Mój dom nie służy mi do podziwiania go, choć ze względu na pedantyczną naturę (mocno poskromioną od czasu, gdy w moim domu mieszka pies) lubię, gdy jest w nim czysto i estetycznie. Bardzo lubię sprzątać – nic mnie tak nie uspokaja w dni, w które emocje sięgają zenitu. Mój dom nie służy mi jednak do piętnowania samej siebie za to, że coś w nim jest nieidealne. Nie służy także do bycia miejscem, w którym inni boją się poruszyć. Służy do życia, tak osobistego, jak i zawodowego. Mój dom jest miejscem, w którym ja mam się czuć dobrze, a ze względu na to, że cechuje mnie gościnność, ja czuję się w nim dobrze, gdy inni ludzie czują się u mnie po prostu komfortowo.

Obcy w moim domu – ich prawa i obowiązki

Lubię, gdy inni odwiedzają mój dom. Bardzo lubię też, gdy dostosowują się do obowiązujących w nim zasad, takich jak choćby niepalenie wewnątrz. Niemniej jednak robię wszystko, co w mojej mocy, by moi goście czuli się w moim domu swobodnie, „zaopiekowani” i chciani. Moi goście mają prawo chodzić po moim domu w butach, jeśli tylko mają taką ochotę. Mają też prawo odwiedzać mnie ze zwierzakami, jeśli tylko taka byłaby ich wola. Mogą przychodzić z dziećmi, także tymi, które niekoniecznie znają już zasady dobrego wychowania. Mogą głośno rozmawiać i głośno się śmiać. Mogą pomóc mi w kuchni, ale mogą też czekać na podanie posiłku. Mogą robić to wszystko, co sprawi, że będą dobrze wspominali wizytę w moim domu.

Domowe wypadki

Dom to dla mnie właściwie istota żywa. To, że przebywają w nim ludzie, implikuje różne, także niekoniecznie miłe wydarzenia. Gdy w domu przebywają ludzie, może zdarzyć się, że komuś wyślizgnie się talerzyk i stłucze, przy okazji uszkadzając podłogę. Pies, który pije wodę, może ją rozchlapać, robiąc później błotko dookoła siebie. Dziecko, spuszczone na chwilę z oczu, może wpaść na pomysł przyozdobienia ścian swoim własnym dziełem sztuki. Osoba pijąca czerwone wino może nieszczęśliwie wylać je na dywan, robiąc plamę wymagającą szybkiej interwencji. Ktoś, kto akurat je tłustą potrawę, może pobrudzić obrus, któremu pomoże tylko dobra pralnia chemiczna. To wszystko może zdarzyć się w domu. Każdy przebywający w nim człowiek może go niszczyć lub – jak dzieje się w mojej opinii – nadawać mu nieco więcej życia. Oczywiście, żadne z tych zachowań nie jest pożądane. Nie chciałabym, by ktoś z moich gości celowo zbił cenny talerzyk będący częścią kompletu. Wolałabym, by rodzice nie dawali jasnego przyzwolenia na malowanie po ścianach, a sami celowo nie rozlewali wina. Tak się jednak składa, że w 99% przypadków nikt nie robi takich rzeczy celowo. One po prostu się zdarzają tam, gdzie są żywi ludzie.

Nic się nie stało

Jak zareaguję, gdy wydarzy się którakolwiek z tych sytuacji? Powiem, że nic się nie stało i zrobię co w mojej mocy, by odwrócić uwagę od wypadku. Nie będę więcej do niego nawiązywała, nawet gdy goście już sobie pójdą. Oczywiście, wyjątkiem będą sytuację, w których warto zareagować szybko. Jeśli na mój biały dywan wyleje się czerwone wino, to postaram się zająć plamą jak najszybciej, bo wolałabym go nie wyrzucać. Dla mnie jednak zupełni nic się nie stało. Nic, co mogłoby popsuć mi humor lub sprawić przykrość. To tylko rzeczy. Pamiętam, że niedługo po tym, gdy odebrałam prawo jazdy, przerysowałam bok w samochodzie mojego taty. Jego reakcja na moje przeprosiny? Nic się nie stało. Po prostu. To tylko rzecz. Nawet, gdybym go kompletnie skasowała, on nadal twierdziłby, że nic się nie stało. To po tacie odziedziczyłam takie podejście do rzeczy. Nie chodzi o to, że nie doceniamy tego, co mamy. Oczywiście, że doceniamy, a gdy coś się zepsuje, to staramy się to naprawić. Nie ma jednak sensu płakać nad rozlanym mlekiem. Rzecz dzisiaj jest, a jutro jej nie ma. Po prostu. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym zorientowała się, że popsułam relacje, jakie łączą mnie z innymi ludźmi, tylko dlatego, że ktoś zbił w moim domu talerzyk, a ja załamałam się tym tak bardzo, że każde kolejne odwiedziny w moim domu są dla tej osoby stresującym wydarzeniem. Źle czułabym się także, gdybym wpędziła kogoś w zakłopotanie związane z tym, że jego dziecko wylało sok na moją kanapę. Nic przecież się nie stało. Liczą się ludzie. Rzeczy da się naprawić lub wymienić.

Czym dla Ciebie jest dom?

Dla wielu z nas domy to poniekąd świątynie. To po części zrozumiałe – większość, by móc cieszyć się własnym m, musi wziąć kredyt, który będzie spłacany przez całkiem sporą część życia. Właściciel wykańcza swoje mieszkanie z wielkim pietyzmem, niejednokrotnie musząc poważnie zaciskać pasa, by móc urządzić go w wymarzony sposób. To właśnie dlatego niektóre domy stają się świątyniami, w których chodzić można wyłączne w skarpetkach i pod żadnym pozorem nie można pozwolić sobie na choćby chwilę zapomnienia.
Nie chciałabym, by mój dom był takim miejscem. Gdybyście więc wpadały do mnie na herbatę, to bez obaw – możecie przyprowadzić psa, wejść w butach i pokruszyć ciasteczka. Pisałam przecież, że nic nie relaksuje mnie tak bardzo jak sprzątanie 😉

Tłusty czwartek – savoir-vivre – jak jeść pączki i faworki?

W zupełnym gratisie, w związku z tym, że mamy dzisiaj tłusty czwartek, napiszę Wam, jak prawidłowo jeść pączki i faworki. Jeśli jecie pączki w jakichś oficjalnych sytuacjach, to nie używajcie do tego rąk, a widelczyka lub widelczyka i noża do deserów, które zostaną Wam podane. Pączki jemy tak, jakby to było ciasto. Faworki za to jemy normalnie, czyli rękoma, korzystając z talerzyka, by zbytnio się nie „przypudrować”. To wszystko 🙂

 

 

NEWSLETTER

Newsletter Instytut Etykiety

0 komentarzy

Twoje zakupy0
Brak produktów w koszyku!
Kontynuuj zakupy
0