Nie mogę udawać, że nie jest mnie ostatnio mniej. Blog i media społecznościowe w ostatnich miesiącach tak bardzo spadły na liście moich priorytetów, że zdarzały się tygodnie, w których nie miałam nawet czasu napisać posta na Facebooku czy dodać relacji na Instagramie. Choć daleko mi do uprawiania kompletnego ekshibicjonizmu w sieci, to uważam, że tak wspaniała społeczność, która się tutaj zebrała, zasługuje na kilka słów wyjaśnienia. Całe szczęście moja nieobecność nie była spowodowana chorobą czy innym nieszczęściem, ale raczej klęską urodzaju, która okazała się być nieco przytłaczająca.
Dostaję dużo wiadomości z pytaniem o to, czy wszystko u mnie w porządku, bo w ostatnim czasie tak rzadko coś publikuję. To bardzo miłe, że osoby, które przecież nie znają mnie osobiście, troszczą się o mnie i zastanawiają, co u mnie słychać. Tak się składa, że sporo wiadomości czeka jeszcze na odpowiedź i prawdopodobnie nadawcy przeczytają ten post wcześniej niż otrzymają mają odpowiedź. Niemniej, na wszystkie wiadomości odpowiadam, choć ostatnio z opóźnieniem.
W moim życiu w ciągu ostatniego półrocza wydarzyło się bardzo wiele. Całe szczęście, choć czasem tym wydarzeniom towarzyszyły trudne emocje, to jednak działo się dobrze, choć nieco straciłam panowanie nad czasem i z bogini organizacji zamieniłam się na moment w ofiarę chaosu. Zanim więc wrócę do obecności w sieci, która w pełni mnie satysfakcjonuje i zanim opowiem o pomysłach, które zrodziły się w mojej głowie, chcę zaprosić Was do mojego pozablogowego świata i opowiedzieć 0 zmianach, które zaszły w moim prywatnym i zawodowym życiu.
Odeszłam z etatu
Jeszcze we wrześniu 2018 roku podjęłam decyzję, że odchodzę z etatu. Praca przez pięć dni w tygodniu od 8 do 16 coraz częściej blokowała moje inne aktywności. Podstawowy problem polegał na tym, że niemożliwym stało się dalsze rozwijanie drugiej odnogi mojej pracy, ponieważ dla zainteresowanych byłam dostępna tylko po 16 lub w weekendy. Świat w większości funkcjonował w godzinach, w których ja byłam w pracy i kolejne projekty uciekał mi dosłownie sprzed nosa. Miałam świadomość, że doba nie jest dla mnie za krótka, a jedynie bariery godzinowe stanowią przeszkodę. Przeszkodę, którą musiałam usunąć. Nie chcąc rezygnować z tego, czym dotychczas zajmowałam się na etacie, postanowiłam połączyć moje dwie aktywności w jedną, robiąc to już na własny rachunek. Po rozmowie z dotychczasowym pracodawcą ostatecznie ustaliliśmy, że z etatem żegnam się z końcem roku. Pojawiło się więc okno czasowe, w którym mogłam przygotować się do zupełnie nowego stylu pracy. Właśnie dlatego już jesienią dało się zauważyć, że jest mnie mniej. Choć teoretycznie miałam tyle samo czasu, to długie godziny zajęło mi wymyślenie tego, jak moja nowa droga ma wyglądać.
Zaczęłam pracować na własną rękę
Gdy obudziłam się w noworoczny poranek, pierwsze o czym pomyślałam, to to, że nie jest to kolejny dzień, w którym zarabiam, nie pracując, bo przecież etat w ten sposób właśnie działa. 1 stycznia 2019 roku był pierwszym dniem mojej pracy, za którą brałam pełną odpowiedzialność. To ja musiałam pozyskać klientów, spełnić ich oczekiwania, wystawić faktury, zapłacić ZUS i podatki, bez bezpiecznej poduszki, jaką dotąd był etat, Dodatkowa praca nigdy nie była dla mnie czymś obcym – już jako 12-latka sprzedawałam chomiki, by później pracować jako tajemniczy klient, korepetytor, sprzedawca zniczy przed cmentarzem czy osoba, która pisze wypracowania za pieniądze. Przedsiębiorczość zawsze była moją mocną stroną, ale dopiero teraz byłam w sytuacji, w której pieniądze z prac dodatkowych nie były tylko kieszonkowym lub uzupełnieniem etatowej pensji. Poczułam na plecach ciężar, który ostatnio czułam, gdy podpisywałam umowę kredytu hipotecznego.
Swoją działalność dzielę na dwa obszary, które są dla mnie tak samo ważne. Pierwszy z nich, który dotychczas był tylko pracą etatową, to praca, w której zajmuję się komunikacją marketingową usług profesjonalnych (prawników, medyków, doradców, etc.). Drugi to ten, którym zajmowałam się przede wszystkim po godzinach, czyli rola trenera etykiety (prowadzenie szkoleń, przygotowywanie ksiąg, szeroko rozumiane doradztwo). Trudny początek, który wywołał w mojej głowie niemały chaos, wynikł z próby ożenienia ze sobą tych dwóch, zupełnie przecież różnych obszarów. Niełatwo było mi podzielić czas w ten sposób, by żaden z nich nie cierpiał. Powoli jednak znajduję balans, którego tak bardzo mi brakowało.
No i powiększyła mi się rodzina 😉
Od wielu lat wiedziałam, że w swoim domu chcę mieć zwierzątko. Wychowałam się ze zwierzętami i wierzę w to, że dom bez nich jest jakiś niekompletny. Pierwszym wyborem był kot – prostszy w obsłudze i niewymagający szczególnie dużo atencji. Czuwała jednak nade mną Opatrzność – gdy już kupiłam kuwetę, miski i zabawki, a kot był dosłownie o krok, to okazało się, że moje zdrowotne problemy wynikają z alergii, a najsilniejszą z nich jest alergia na kota. Kot wypadł więc z listy, a ja coraz poważniej myślałam o psie. Niestety, dotychczasowy system pracy uniemożliwiał mi wzięcie na siebie tak dużego zobowiązania. Nie byłabym w stanie wychować odpowiednio szczeniaka, zostawiając go samego w domu na 10 godzin. Odejście z etatu okazało się więc być najlepszym momentem na podjęcie decyzji o zaproszeniu do domu kogoś więcej – psa. Właśnie w ten sposób 14 grudnia 2018 roku w moim domu pojawił się Wilson – wówczas 8-tygodniowy labrador, który już kompletnie wywrócił moje życie do góry nogami.
Szczeniak to ogromny obowiązek. Nie wiem, czy wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ale by nauczyć szczeniaka czystości, trzeba wychodzić z nim na dwór początkowo co godzinę. Godząc więc to z obsługą klientów, nagle okazało się, że doba jakby się skurczyła, a drugi, etykietowy filar mojej działalności podupadł. Niestety, za wszystko trzeba zapłacić określoną cenę.
Zmiany, o których napisałam, sprawiły, że utknęłam na moment i wszystkie siły musiałam przerzucić na pozyskiwanie klientów, odpowiednie zaadresowanie ich potrzeb, a także, a może nawet przede wszystkim, na opiekę nad szczeniakiem. Wszystko jednak wskazuje na to, że wychodzę na prostą, a fakt, że piszę w ogóle ten post, jest zapowiedzią powrotu do tej aktywności. Półtora miesiąca wdrażania się w prace na swoim i dwa miesiące szczeniaczkowego owocują tym, że coraz lepiej radzę sobie z codziennością. Wygląda na to, że znajduję się obecnie w najlepszym momencie życia, by iść przed siebie pewnym krokiem, realizując projekty, które mnie samą wprawiają w zachwyt.
Kończąc tę opowieść w formie życiowej aktualizacji, chciałabym napisać, że wracam. Dobrych manier będzie więcej, więcej niż kiedykolwiek. W planach są nie tylko wpisy blogowe czy filmy, ale także kontakty na żywo i bardziej kompleksowe poradniki. Mam nadzieję, że moja nieobecność nie sprawiła, że odechciało Wam się wprowadzenia elegancji w codziennym życiu, choć nawet jeśli tak, to jestem przekonana, że nowe aktywności sprawią, że od nowa się w niej zakochacie.
0 komentarzy